Maszyna na wielkie Be

Opublikowane przez IdP w dniu

Czy wiecie, że Stanisław Lem oprócz wielu elementów cywilizacyjnych przewidział także wstrzymywanie poznańskich inwestycji?  Czyli inaczej: inwestycji dla Poznania.

Miłośnicy Lema znają z pewnością tę zabawną nowelkę pod tytułem Wyprawa piąta A, czyli konsultacja Trurla, w którym słynny Konstruktor zostaje poproszony o konsultację w takiej sprawie: „coś”, jakby kometa, przyleciało i pragnie zniszczyć planetę Stalookich, którzy dobrze się rozwijają, mają wszystko poukładane, a to „coś” przeszkadza im, że trudno bardziej, a niczym nie daje się pokonać.

Trurl znalazł rozwiązanie: pokonał nieproszonego gościa za pomocą „maszyny na wielkie Be”, jak wyjaśnił „albowiem, jak Kosmos kosmosem, nikt nie dał jej jeszcze rady!”.

Jednak na końcu przezornie zniszczył wszystkie narzędzia swego działania, wylał nawet herbatę, którą pił podczas akcji – po co? „Aby was z kolei ta maszyna nie zjadła”… Maszyna na wielkie Be to bowiem bardzo niebezpieczny instrument!

Skoro weszliśmy w świat fantastyki, pofantazjujmy i my. Jak może się dzisiaj przydać taka Maszyna?

Stare miasto średniej wielkości – swobodna fantazja na temat

Wyobraźmy sobie miasto europejskie średniej wielkości. Ma kilkaset lat, więc i historyczne centrum. Jak to w Europie, liczne i coraz potężniejsze wojny uczyniły w nim wiele szkód, więc raz na ileś dziesięcioleci trzeba odbudowywać lub remontować. Niełatwe to zadanie i długotrwałe. W końcu – uff! udaje się, bo wszystko ma kiedyś koniec.

Miasto jest stare, ma prawo do swoich tradycji. Co roku w tym historycznym centrum, załóżmy, odbywa się lubiana impreza; skoro coroczna, nazwijmy ją przykładowo „jarmarkiem” (przez skojarzenie z niemieckim słowem, które można oddać jako ‘coroczne targowanie’; zakładamy, że miasto z tej fantazji zostało założone wg prawa magdeburskiego).

W tej historii wymyślmy skrzyżowanie dużego remontu z tradycją jarmarku. Remont czy raczej przebudowa trwa długo, jarmark jest co roku. Nowa posadzka aż zaprasza, bo właśnie nadeszła pora jarmarku. Kupcy jarmarczni już się szykują. Jednak… nie! „Nie możecie w tym roku jarmarczyć. Ułożyliśmy dziesiątki tysięcy kamieni na posadzce. Niektóre kładł sam Pan Burmistrz, niektóre ochotnicy, resztę brukarze o różnych stopniach znajomości swego zawodu. Teraz musimy każdy z tych kamieni rozliczyć, żeby było wiadomo kto go kładł. Wyobrażacie sobie ile to musi zająć czasu?… Bez tego sprawdzenia kto co kładł – wasze budy mogłyby trafić na ten bruk, co go nie kładli najlepsi brukarze i co? Mogłoby się zawalić”. No i jarmarku nie będzie póki ni sprawdzą i nie rozliczą. Użyją przy tym Maszyny (tej na wielkie Be).

Ponieważ jest ciepło, ludzie lubią lody, także w starych miastach. Dlatego Miasto z radością zgodziło się na ekstra punkt do sprzedawania lodów. Załatwiono piękną, kolorową budkę, ludzie są zadowoleni i masowo przychodzą. Jest tylu smakoszy markowych lodów, że czekając w długiej kolejce chętnie by się gdzieś Podsiadło. Na szczęście ten wspaniały remont przyniósł dodatkowe ławki. Można usiąść. Miejsce na budkę wybrano starannie, akurat na tych kamieniach, które kładli najwyższej klasy brukarze – nie ma obaw, że bruk się zapadnie. Najpierw uruchomiono Maszynę na wielkie Be, ona problemowi podołała – wybrała właściwe miejsce na tę śliczną budkę i bruk się nie zapadł.

Wszystkie takie miejsca w starych miastach Europy lubią mieć lokale z „ogródkami”. Także więc w naszym zmyślonym mieście wstawmy przy kamienicach szereg ogródków, chętnie zapełnianych przez ludzi chcących coś przekąsić. Ale pamiętając przestrogi, należy te ogródki budować tylko na tych połaciach bruku, które układali Fachowcy w taki sposób, by posadzka się nie zapadła. To bardzo ważne. Na szczęście „ogródki” mają większa powierzchnię niż jarmarczne budki, ciśnienie (nacisk na powierzchnię) jest nieco mniejsze i pewnie brukowi to nie szkodzi. Maszyna na wielkie Be zapanowała nad tym problemem. Całe szczęście.

Konsumenci w ogródkach i ci masowo chodzący po nowej posadzce (ale chodzą tylko w miejscach sprawdzonych, bo i tu bruk należy zweryfikować – czy nie zapadnie się pod masą przechodniów!) lubią, by się coś działo podczas pobytu, ot, jakaś ciekawostka, na przykład wymyślmy zegar z jakimiś „fidrygałkami”. Ku uciesze oczu, zwłaszcza dzieci. Jakaś ruchoma scenka, niespodzianka. Chociaż… może nie, taki zegar „z ciekawostką” należałoby często konserwować, a jak to zrobić, gdy Maszyna na wielkie Be nie ma odpowiedniego programu działania na takie konserwacje? Nie, zegara nie dawajmy. Miasto i bez tego będzie działało, a nawet może się jakoś tam rozwinie.

Stare miasta szybko się rozwijają i rozrastają. Trzeba coraz dalej dojeżdżać. W naszym mieście z fantazji istnieje wiele dzielnic, w tym Rozrostowice i Winnice, ale też wiele, wiele innych. Są daleko od bruku i „ogródków”, najlepiej byłoby tam dojeżdżać po szynach (jazda po szynach jest szybka i dość ekonomiczna, bo stal tocząca się po stali ma bardzo małe opory tarcia). „— Zbudujmy więc tam kolej uliczną!” – ustalili miejscy Rajcy. „— Zwłaszcza, że nasi znajomi z Grupy Wsparcia chętnie nam na to przeznaczą dużo pieniędzy” — dodali inni Rajcy. Zadanie do opracowania powierzono miejskiej maszynie na wielkie Be. Ta doszła do wniosku, że musi bardzo długo nad tym pracować, a tak w ogóle to nie ma się co spieszyć, co nagle, to… wiadomo. „Setki lat takiej kolei tu nie było, to te 10 dodatkowych lat jest niczym, a ja muszę rzetelnie nad sprawą pracować” — dodała Maszyna.

Stare miasta lubią sięgać do starych, bardzo starych tradycji. W tej części Europy, w której lokalizujemy nasze miasto z fantazji, istnieje stary zwyczaj święcenia nocy, w której zakwita nawet paproć. Maszyna na wielkie Be czuwa także nad takimi zwyczajami. Nad całym procesem organizacyjnym świętowania. Na przykład dba, by jeżeli przestaje pełnić swoje obowiązki Naczelnik jakiegoś wydziału w magistracie, oczywiście konieczne jest zaprzestanie organizacji świętowania. Inaczej naruszone byłyby ważne zasady, a litera „be” do tego dopuścić nie może. No skądże! Cóż by to było…

Z drogami w naszym umyślonym mieście bywa problem. Czasami trzeba je naprawić czy w jakiś inny sposób na nich trochę „pogrzebać”. Drogi są oczywiście wzorowo zarządzane (jak w każdym mieście z fantazji). Mają świetnego Starszego Zarządcę. Jednak ostatnio Zarządca zaczął się posługiwać Maszyną na wielkie Be, gdyż musi ona przecież „ogarniać” całość działań tak szacownego Miasta. No i Maszyna podpowiedziała Zarządcy wspaniałą rzecz: „gdy wpuszczasz Fachowca na remont drogi, musisz na niego zwalić całą odpowiedzialność. Źle postawiony znak, brak płotka, jakieś źle wykonywane prace (jak wiadomo z opowieści o bruku, Fachowcy są różnych klas, lepsi lub gorsi) – po co z tym Mieszkańcy mają przychodzić do Ciebie i wykrzykiwać pretensje? Zwal to na Fachowca! Ci co krzyczą, nie widzą przecież napisu «Zarządca Dróg» na drzwiach twojego biura i łatwo będzie im wmówić, że jak jest remont, to tym kawałkiem drogi nie zarządzasz, nabiorą się na to, ręczę!” — poradziła Maszyna (na wielkie Be). I tak Zarządca uczynił.

Takich opowieści z fantazji można by wymyślać wiele, jednak obawiamy się, że wyczerpalibyśmy znaczną część ogólnej pojemności internetu.

Koniec fantazji, wracamy do Poznania

Maszyna na wielkie Be, która w jakimś swoim wcieleniu rozsiadła się w Poznaniu, tak jak Lelowskim Stalookim, przeszkadza Miastu, że trudno bardziej.

Maszyna na wielkie Be to Biurokracja. Czyli rządzenie za pomocą siedzenia przy nakrytym suknem stoliku. Takie rządzenie oznacza, że w działaniu nie jest ważny żaden cel, dobro, postęp. W takim rządzeniu zza stolika ważne jest wyłącznie przestrzeganie prawa i regulaminu. Przestrzeganie tak postawione w hierarchii ważności, że nie stanowi narzędzia działania, lecz cel sam w sobie. Działanie Maszyny na wielkie Be polega zatem głównie na znajdowaniu w przepisach takich powiązań, by niewiele trzeba było robić. Lub żeby nie trzeba było się spieszyć. A kto by protestował przeciw zbyt wolnemu działaniu maszyny, zostanie udzielona odpowiedź „zabronione”.

Przy tym Maszyna posługuje się nie tylko znajomością przepisów; często też programista takiej maszyny wcale przepisu nie rozumie lub celowo (złośliwie, dla własnej wygody, z powodów politycznych) tak go interpretuje, by Maszyna działała wolniej. A na fasadzie Maszyny zawsze można wywiesić tekst tego przepisu oderwany od przepisu nadrzędnego lub w inny sposób wyrwanego z kontekstu. I ludzie uwierzą.

Maszyna na wielkie Be jest obecnie zasilana z jednej fazy. Podobno ma być przerabiana na trzy fazy (tzw. „siła”), co ma zwiększyć jej moc sprawczą. Nie wiadomo jednak: cieszyć się z tego wzrostu potęgi Maszyny czy bać się kosztów działania po przeróbce? Kosztów społecznych, dodajmy.

A może ktoś wie jak można się skontaktować z Trurlem?

PS. Lem w swoich dziełach opisał w innej noweli jeszcze jedną maszynę używana do zarządzania społeczeństwem. W „Podróży dwudziestej czwartej” wysłał Ijona Tichego na planetę, której mieszkańcy wyznawali wiarę w Wielkiego Indę, zatem nazywali się Indiotami. Ponieważ szło im źle, kazali skonstruować maszynę pod nazwą Dobrowolny Upowszechniacz Ładu Absolutnego (DUPA); można podejrzewać, że obie opisywane maszyny stworzył ten sam konstruktor. Maszyna Indiotów pod pozorem tworzenia ładu zniszczyła wszystko, choć przecież na własną prośbę Indiotów, dobrowolnie. Tylko Ijon Tichy nie chciał z jej usług skorzystać, słusznie zastrzegając „ja przecież Indiotą nie jestem”. Tak, strzeżmy się bezdusznych maszyn do zarządzania.

(winieta i ilustracja: Konstruktor Trurl – fragment ilustracji Daniela Mroza do cyklu „Cyberiada” S. Lema)

Translate »