Kolej nam wybitnie nie leży
Tym razem (po raz kolejny) sprawą poznańskiego dworca głównego zajął się portal transport-publiczny.pl, publikując artykuł z deklaracją w tytule: „PKP SA: W pierwszej kolejności zależy nam na przebudowie dworca Poznań Główny”
I tak od kilkunastu lat ktoś o tym pisze, ktoś coś organizuje, ktoś się spotyka, ktoś coś ogłasza lub deklaruje. I na tym koniec.
My także angażujemy się w sprawy dworcowe od kilkunastu lat. W sprawę budynku, w sprawę dojścia do peronów, w przejścia dla pieszych, których „nie mogło być” a które po mądrych decyzjach od lat z powodzeniem funkcjonują, w sprawę nagminnych awarii Lokalnego Centrum Sterowania, które, bywa, kilka razy do roku paraliżują na całe godziny jeden z większych węzłów kolejowych w Polsce, a które polegają na bylejakości sprzed lat.
Przyczyniliśmy się do zakończenia czynienia z ludzi osłów i nakazywania im pokonywania zawiłej drogi od tramwaju do kas przy głupiej argumentacji, iż inaczej się nie da.
Przyczyniliśmy się do wzrostu świadomości ludzi „ważnych” – kandydatów na parlamentarzystów i parlamentarzystów wybranych.
Próbowaliśmy zaproponować sensowną nową numerację peronów.
Ale więcej nie możemy. I co gorsza –
Mamy już tego wszystkiego dość
Tak rozwlekłe i wręcz groteskowe problemy ze wszystkim, co dotyczy najludniejszej stacji kolejowej w Polsce (co roku pierwsze lub drugie miejsce pod względem liczby obsłużonych pasażerów na polskiej sieci kolejowej!) są spowodowane całkowitą niemożnością porozumienia się obu partnerów tej sprawy: różnych instytucji PKP i Miasta Poznania. Trudno po „nastu” latach analizy tej żenującej sprawy ocenić to inaczej. Innymi słowy – nie damy sobie wmówić, że jest inaczej.
Ileś tam ostatnich lat to oczywiście niepisana „wojna” samorządów wielkich miast z instytucjami rządowymi na tle niezgody politycznej. Cóż, kolej to jednak „tamci”… Nie sprzyja to porozumieniu.
Ale to nie jedyna przyczyna. Miasto Poznań od dawna nie jest równorzędnym partnerem Kolei. Jest partnerem bardzo słabym, wręcz żadnym.
Czasami opisywaliśmy w naszych artykułach może pozornie mały, ale dla rzeszy ludzi (mieszkańców Poznania i powiatu) ogromny problem, jaki powstał na przejeździe kolejowym w ulicy Opolskiej.
O ile samochodami przejeżdża się kolejową linię wrocławską sprawnie przez tunel (z kłopotami, ale się udało), o tyle piesi, w tym liczni pasażerowie przesiadający między tramwajem a autobusami podmiejskimi (rzadko kursującymi) utykają tam na dziesiątki minut (!!) nie mogąc przejść przez tory żadną, naprawdę żadną legalną droga alternatywną. W ogromnym streszczeniu przyczyną jest to, że PKP zmodernizowało linię wrocławską podnosząc prędkość komunikacyjną pociągów, ale zlikwidowało pewien posterunke ruchowy, przez co czas zamknięcia przejazdu znacząco się wydłużył. A do tego rozebrano istniejącą sypiąca się ze starości i braku napraw kładkę nad torami. I powstał totalny klops. Dlaczego Miasto nie interweniowało w tej sprawie? No właśnie, kto wie dlaczego? My nie wiemy, ale podejrzewamy, że ani PKP PLK nie przyszło do głowy powiadomić Miasta o skutkach modernizacji linii, a ze strony Miasta nikt się tym jakoś nie zainteresował. O ile mamy rację (o ile!), jest to naszym zdaniem błąd niewybaczalny.
To przykład Opolskiej, który chyba wyraźnie pokazuje co PKP myśli o samorządzie jako partnerze w tych aspektach ich inwestycji, które dotyczą jakości życia mieszkańców Poznania. „Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”…
Ale Miasto ma jeszcze niejedną sprawę wspólną z PKP. Kilka dni temu ogłoszono „sukces” w postaci przystąpienia do opracowywania dokumentacji wykorzystania kolejowej obwodnicy Poznania (my pisaliśmy o niej w lutym:
https://idp.org.pl/kolejowa-rama-poznania-rusza i https://idp.org.pl/kolejowa-rama-poznania-rusza-czesc-2).
W tym przypadku udział bierze także „wielki” samorząd województwa – może więc w tej sprawie PKP nie odważą się go bagatelizować? Natomiast ze sprawami drobniejszymi jest kłopot. Na przykład dość jakiś czas temu głośna sprawa tunelu w ulicy Starołęckiej ani przez wiele lat się nie toczyła, ani jakoś nie ma ciągu dalszego. Obyśmy się mylili.
Słabość Miasta w relacjach z Koleją kilka miesięcy temu objawiła się kolejną „wojenką” o Dolną Głogowską, komercję, Dworcową – artykuł portalu transport-publiczny.pl o tym wspomina.
Dlaczego Miasto jest tak słabe w kontaktach z PKP. Zaproponujemy dwie istotne tezy, które mogą to tłumaczyć. Naszym zdaniem obie tezy są równocześnie prawdziwe. I to nas martwi.
Teza 1
Miasto nie jest dla PKP ważnym partnerem w inwestycjach, gdyż żądania, postulaty czy prośby Miasta nie muszą być spełniane dla zapewnienia ruchu pociągów. Czy przez to, że dworzec Poznań Główny będzie miał taki czy inny kształt, będzie bardziej lub mniej funkcjonalny, czy schody będą działały, czy pasażerowie nie będą przeklinali, gubiąc się w wąskim tunelu i w dziwacznej numeracji – czy przez to wszystko odjedzie choć jeden pociąg mniej? Czy zmieni się dotacja państwowa i tak dalej? Nie.
Dokładnie to samo dotyczy powstania lub nie powstania tunelu czy wiaduktu pozwalającego usprawnić ruch pieszych, samochodów, tramwajów i autobusów przez tory kolejowe. Co to wszystko może obchodzić kolej?
Oni mają swój marketing, politykę taryfową i inne własne narzędzia do kreowania ruchu. Wygoda pasażerów czy estetyka ich obiektów i torowisk w krajobrazie Poznania nie mają z nimi najmniejszego związku. A tym bardziej wygoda mieszkańców żyjących wśród kolejowej infrastruktury.
Tu wprowadzimy małą pauzę, podczas której każdy, kto to czyta, może sobie wyrobić ocenę – czy to jest „wina” kolei” czy tylko obiektywna rzeczywistość, całkowicie zrozumiała i usprawiedliwiona. Nie będziemy podpowiadali.
Teza 2
Teza druga jest stanowcza. Miasto nie ma żadnego zamiaru lub nie ma umiejętności, by dogadać się z PKP w jakiejkolwiek sprawie. Może ten stan: „oni reprezentują tamtych” działa na podświadomość władz Miasta. Może to świadoma (choć dziwaczna) forma pokazywania kolei, że „to my nie mamy waszego płaszcza”. Może to osobiste niechęci na tym tle. Może to zbyt dużo kucharek = osób w miejskich instytucjach zaangażowanych w pojedynczą sprawę. Może to biurokratyczne nawyki, które powodują, że zamiast działania, wymienia się pisma i ogłasza, że „ruch po tamtej stronie”. Może te nawyki poszły tak daleko, że zniekształciły definicję pojęcia „skutecznego działania dla dobra miasta”. A może to wszystko razem i każde z osobna? Tym gorzej.
Ponownie oznajmiamy, że nie damy sobie po tych „nastu” latach obserwacji wmówić, iż jest inaczej.
Czy PKP w swoich licznych odsłonach jest prężną, godną zaufania instytucją, działającą sprawnie i na wysokim poziomie jakościowym? Nie, jest całkiem przeciwnie. Ale co z tego, pytamy?
Zaletą (nazwijmy to może „cechą”) PKP jest coś, przed czym dobry gospodarz zawsze się ugnie, niezależnie co myśli o partnerze: ONI MAJĄ PIENIĄDZE I ONI DECYDUJĄ NA CO JE WYDAJĄ. Potężne pieniądze, a worki ich są coraz to dopełniane nowymi sumami z nowych programów I te pieniądze są wybłagiwane przez wiele samorządów, niezależnie od politycznej większości w ich władzach. Chyba nikt nie twierdzi, że PKP nie sypie miliardami… Ale w naszym Mieście te miliardy są po prostu pogardzane. Nie ma nikogo, naprawdę nikogo, kto – jeśli musi – zgryzłby gorzką pigułkę, uśmiechnął się do przedstawicieli PKP, po spotkaniu zasypał ich pismami, informacjami, zapytaniami „jak wam idzie ustalona sprawa”, obdarował wszelkimi znakami dobrych chęci, miłej atmosfery… Nie, nasze władze „wymieniają pisma i oczekują na ruch drugiej strony”.
I między innymi (czy raczej – głównie?) dlatego nie mamy dworca, przejazdów i czego tam jeszcze.